Dziś kręcimy się w klimacie Walentynek. A skoro czerwień jest symbolem miłości, to na chwilę zerknijmy na największą słabość mojego życia - szpilki od Christiana Louboitna. Nie ma na świecie chyba kobiety, która by nie kojarzyła czerwonej podeszwy. No dobrze, może trochę mnie poniosło, nie mniej krwisty spód szpilek jest jednym z najbardziej charakterystycznych detali przypisanych tejże marce. Historia jest prosta i banalna. Młody projektant Christian Louboutin podejrzał modelkę, która przed występem malowała paznokcie krwistym lakierem. Pomysł szybko pochwycił i przekopiował go na spód butów, które sam zaprojektował i wykonał. To było w latach 90-tych, a znak firmowy - czerwona podeszwa - jest dziś jednym z najbardziej rozchwytywanych i rozpoznawalnych detali ubioru kobiet w świecie mody!
To tak tytułem wstępu:) A na serio, jak się nosi buty, których cena zaczyna się w graniach 700 dolarów wzwyż? Trzeba przyznać, że są strasznie wygodne. Wyprofilowana, miękka skóra, nie powoduje otarć, a wysokości szpilek, które notabene do niskich nie należą, w ogóle się nie odczuwa. Perfekcyjne wykonanie, było by idealne, gdyby niedrobny szczegół, który strasznie kłuje w oczy;) Podeszwa świetnie wygląda, ale tylko na...dywanach. Przy chodzeniu po chodnikach, kostkach czy nawet równych jak stół powierzchniach, ściera się niemiłosiernie pozostawiają nieciekawy akcent. Na szczęście detal jest widoczny tylko dla najbardziej zazdrosnych oczów!
Jestem ciekawa czy również jesteście miłośniczkami i fankami szpilek od Louboutina? Czy czerwona podeszwa w ogóle na Was nie robi wrażenia? Dajcie znać w komentarzach, do następnego:*
Komentarze
Prześlij komentarz